Wyjazd w pojedynkę chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu, a Apulia fascynowała mnie już od dawna. Z różnych stron trafiały do mnie takie czy inne opowieści dziewczyn, które już ten krok miały za sobą i przyznam szczerze, że sama byłam zaskoczona ciekawością, która we mnie rosła. Czułam, że jest mi to potrzebne. Może potrzebowałam się sprawdzić? Udowodnić, że sobie poradzę? Pod koniec stycznia podjęłam decyzję i kupiłam bilety do Bari. I tak jak szybko je kupiłam, jeszcze szybciej chciałam je oddać. Panika rosła we mnie z każdą chwilą. Co ja zrobiłam? Bez sensu dałam się ponieść jakiejś chwilowej fanaberii. No ale klamka zapadła. Trudno, jak się powiedziało A to trzeba teraz powiedzieć resztę alfabetu.
Zaczęłam przygotowania. Najpierw przewertowałam swoje książki o Italii i przeczytałam wszystko, co znalazłam o regionie. Potem kilka włoskich blogów i stron lokalesów. Niezastąpionym źródłem wiedzy okazaliście się też Wy, moi followersi z insta, którzy, mam nadzieję, czytają teraz ten tekst, i którym chciałam bardzo podziękować. Muszę przyznać, że bardzo lubię ten etap przygotowań do podróży. Wielką przyjemność sprawia mi zgłębianie wiedzy na temat konkretnych zakątków Italii, czytanie o kulturze, historii, winach i kuchni.
Apulia to był strzał w dziesiątkę
Powoli zaczęła się układać długa lista miasteczek, do których chciałabym pojechać i rzeczy, które muszę w nich zjeść. Nie wyglądało to na łatwe zadanie. Plan się robił napięty, ale to dobrze, myślałam, przynajmniej nie będę się nudzić. Tego się bałam najbardziej – bycia non stop samej ze sobą. Samotność zawsze była czymś, co budziło we mnie lęk i niepewność. Nie lubię być sama i nie czuję się wtedy pewnie. Ale wypełnione dni zwiedzaniem i jedzeniem miały mi te lęki złagodzić.
Tuż przed wylotem czułam klasyczne motyle w brzuchu. Ekscytacja pomieszana ze strachem. Czułam się trochę jak zakochana nastolatka przed pierwszą randką. W końcu nadszedł czas lotu, wsiadłam do samolotu i….
Wysiadłam w Bari czując jeszcze niczym nie zakłóconą radość. Chwilę potem, siedząc w autobusie, który miał mnie zawieźć do centrum, odpaliłam telefon i dowiedziałam się o wojnie. Od tej chwili mój wyjazd był naznaczony strachem i wyrzutami sumienia. Co chwilę w głowie kłębiły się myśli o sytuacji na wschodzie, o napływających do Polski uchodźcach, a cały internet żył tylko tym. Moje plany, żeby na bieżąco opowiadać o pierwszym solo wyjeździe musiały zostać odłożone, bo nie było przestrzeni na takie treści. Zresztą ja też czułam się jakoś niezręcznie, pokazywanie radości, piękna i pysznego jedzenia wydawały mi się nie na miejscu.
Takim sposobem zostałam jeszcze bardziej sama ze sobą. I chyba dobrze się stało. Realizowałam swoje plany zwiedzania i kosztowania Apulii, miałam czas na przemyślenia i na poukładanie różnych rzeczy w głowie. Miałam też czas na dostrzeżenie problemów i uświadomienie sobie, że koniecznie muszę się nimi zająć. Siadałam nad brzegiem morza i słuchając szumu fal pozwalałam biec myślom w różne strony i zatrzymywać się tam, gdzie chciały. Robiłam mnóstwo zdjęć i odkryłam, że patrzenie na świat przez soczewkę aparatu sprawia mi wielką frajdę. Szukałam dobrych kadrów, światła i eksperymentowałam z ustawieniami. Przywiozłam sporo dobrych zdjęć, jestem z nich dumna.
Wychodzenie ze strefy komfortu
Co było najtrudniejsze? Bez wątpienia posiłki w restauracjach. Te wieczorne, bo śniadania w barach nie były takie złe. Ale już kolacje czy aperitivo bywały trudne. Dookoła roześmiani, rozgadani ludzie a ja sama przy stoliku. Początkowo to był duży dyskomfort. Po jakimś czasie jednak przywykłam i albo udawało mi się nawiązać pogawędkę z kimś siedzącym obok, albo… po prostu cieszyć się z tego, że dookoła słyszę język włoski i wykorzystać ten czas do osłuchania się i nauczenia paru nowych wyrażeń. Niezmiennie jednak spotykałam się z pytaniem: „Ma come da sola?” – Ale jak to sama? – prosząc o stolik dla jednej osoby.
Po tym jednym razie nie umiem jeszcze jednoznacznie powiedzieć, czy solo podróże są dla mnie. Być może będzie to dobry patent na oczyszczenie głowy i mały reset. Żeby się tego dowiedzieć, muszę pewnie wybrać się sama jeszcze kilka razy. Kiedy i gdzie? Jeszcze nie wiem. Jedno wiem na pewno. Jeśli wahacie się, czy solo podróż jest dla Was, to powiem tak… jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać – wybrać kierunek, spakować walizkę i wyruszyć w drogę!
Masz już za sobą taką solo podróż? Jak wrażenia? A jeśli nie, co Cię powstrzymuje? Podyskutujmy w komentarzach!
Piszę z pasji i miłości do Italii. Bardzo się staram, żeby treści, które przekazuję były rzetelne i sprawdzone. Jeśli podoba Ci się ten artykuł, będzie mi miło, jeśli się nim podzielisz z innymi. Zaobserwuj mnie też na Instagramie, gdzie na bieżąco pokazuję super miejsca we Włoszech. Grazie di cuore!
Zapisz się również na mój newsletter – Cartolline dall’Italia, czyli pocztówki z Włoch. Co jakiś czas będę przenosić Cię do słonecznej Italii opowiadając o pięknych miejscach, lokalnych przysmakach i włoskim winie.
Podróżowałam przez kilka lat samotnie po Włoszech .Zgadzam się ,że najmniej przyjemne były kolacje jednoosobowe .W każdym razie jak to włosi zawsze zagadywali i poźniej już zapominałam ,że jestem sama:)
Od dwóch lat podróżuję z nastoletnią córką ,która załapała bakcyla -zaczęła się także uczyć włoskiego .Te nasze podróże są fantastyczne i przywozimy z nich mnóstwo zdjęć i filmików.Tego też mi brakowało w podróżach jednoosobowych -braku fotek 🙂
Pozdrawiam